Raport Res Futura z 1 września 2025 r. pokazuje, że incydent podczas turnieju US Open – w którym polski przedsiębiorca przechwycił czapkę przeznaczoną przez Kamila Majchrzaka dla dziecka – urósł w przestrzeni publicznej do symbolu kompromitacji elit. W ciągu doby temat osiągnął zasięg ponad 1,3 miliarda odsłon, a komentarze były niemal jednogłośnie negatywne (98% treści nacechowanych gniewem, pogardą i poczuciem wstydu).
Społeczna reakcja nie ograniczała się do krytyki samego czynu. W komentarzach dominowały wezwania do publicznych przeprosin, oddania lub przekazania czapki na cele charytatywne, a nawet do bojkotowania firmy związanej ze sprawcą. W sieci pojawiły się memy, hasła i wezwania do sankcji, a incydent szybko przekształcił się w metanarrację o „milionerze w Gucci, który kradnie dziecku czapkę” – prostą, emocjonalną opowieść, która zyskała charakter wiralu.
Dla opinii publicznej sprawa stała się pretekstem do szerszej debaty o arogancji elit, granicach przyzwoitości i moralnym upadku osób uprzywilejowanych. Zarazem w oczywistych zdawałoby się okolicznościach incydentu na US Open pojawiły się rzekome oświadczenia sprawcy, jego małżonki czy prawnika, których treść dolewała przysłowiowej oliwy do ognia, a prawdziwość została szybko zakwestionowana. Obiektem powszechnego gniewu stała się również firma o podobnej nazwie do firmy Sprawcy oraz osoby z nim mylone. Kiedy fala gniewu zaczęła opadać, Internet obiegło nagranie bliźniaczo podobnego wydarzenia podczas meczu baseballu Phillies–Marlins w Miami. Po wybiciu piłki na trybuny ojciec podał ją swojemu synowi. W kadr weszła kobieta, która podniesionym głosem domagała się piłki; ostatecznie ojciec — by nie eskalować sytuacji — przekazał ją kobiecie. Klub i liga szybko zareagowały: chłopiec otrzymał pamiątki i możliwość spotkania z zawodnikiem. Sieć jednak poniosła przekaz. W komentarzach pojawiły się lincze słowne, a wkrótce także błędne identyfikacje „winnej” osoby. Wskazywane publicznie kobiety musiały zaprzeczać, że to one są bohaterkami nagrania; sprawę prostowały media i instytucje, dementując krążące nazwiska oraz plotki o rzekomych konsekwencjach służbowych.
Oba zdarzenia mają wiele wspólnych elementów: pamiątka sportowa odebrana dziecku w przestrzeni publicznej, następnie viral, presja opinii i spirala emocji w sieci — od relacji opartych na nagraniach, przez emocjonalne oceny, po dezinformację i fałszywe identyfikacje osoby sprawcy. Właśnie na tym tle warto oddzielić ocenę moralną od prawnych konsekwencji i uporządkować, co wynika z przepisów prawa polskiego, amerykańskiego i europejskiego (akt o usługach cyfrowych), a także z regulaminów organizatorów wydarzeń.
Rzekoma wypowiedź przypisywana Sprawcy, potem zidentyfikowana jako nieprawdziwa:
„Szanowni Państwo,
Ostatnie wydarzenie na meczu tenisa wywołało nieproporcjonalną burzę w internecie. Chodzi oczywiście o słynną czapkę. Tak, wziąłem ją. Tak, zrobiłem to szybko. Ale od zawsze powtarzam – w życiu obowiązuje zasada: kto pierwszy, ten lepszy.
Rozumiem, że niektórym może się to nie spodobać, ale proszę – nie róbmy z czapki afery na miarę światową. To tylko czapka. Gdybyście byli szybsi – mielibyście ją Wy.”
Wolność słowa online: prawda, opinia, hejt.
Granice wolności słowa to niezwykle interesujący temat. Zwłaszcza, że granice są inne w Polsce (i szerzej w UE), a inne w Stanach Zjednoczonych. Szczegółowy opis wymagałby książki. My ograniczmy się do kwestii najważniejszych i wpisu na blogu.
Wolność słowa tak w Polsce jaki i w USA jest wartością konstytucyjną:
Art. 54. Konstytucji RP stanowi, że
- Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
- Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane. Ustawa może wprowadzić obowiązek uprzedniego uzyskania koncesji na prowadzenie stacji radiowej lub telewizyjnej.
Trzecia poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, która weszła w życie 15 grudnia 1791 roku stanowi, że:
„Kongres nie ustanowi ustaw (…) ograniczających wolność słowa lub prasy, lub naruszających prawo do pokojowych zgromadzeń i wnoszenia do rządu petycji o naprawę krzywd.”
Granice wolności wypowiedzi u nas i Stanach określa się jednak nieco inaczej.
W Polsce granice wolności słowa określają o ochronie dóbr osobistych z art. 23-24 Kodeksu Cywilnego oraz przepisy art. 212–216 Kodeksu karnego. W całej Unii Europejskiej zastosowanie ma również Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2022/2065 z dnia 19 października 2022 r. w sprawie jednolitego rynku usług cyfrowych oraz zmiany dyrektywy 2000/31/WE (akt o usługach cyfrowych) opisywany angielskim skrótowcem jako DSA[i].
1. Prawda a opinia – jak to czytać w praktyce
W sporach internetowych mieszają się dwie rzeczy: fakty i opinie. Prawo traktuje je różnie, dlatego warto je rozdzielać.
W Polsce odpowiedzialność karna za zniesławienie dotyczy fałszywych stwierdzeń faktów – sytuacji, w której komuś przypisujemy zachowanie lub cechy mogące go poniżyć (art. 212 k.k.). Ustawodawca zostawia jednak bezpiecznik: jeśli to, co mówimy, jest prawdą i służy społecznie uzasadnionemu interesowi, odpowiedzialność odpada (art. 213 k.k.). Opinie – czyli oceny, komentarze, wnioski – są co do zasady dopuszczalne, o ile odbiorca widzi, że to ocena, a nie podawany jako pewnik „fakt”.
W USA zasada jest podobna, ale ochrona wypowiedzi jest szersza: prawda całkowicie zwalnia z odpowiedzialności, a opinia ma silne wsparcie Pierwszej Poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych (patrz: ramka). Dodatkowo, gdy bohaterem sporu jest osoba publiczna, trzeba wykazać, że autor działał z pełną świadomością fałszu albo lekkomyślnie ignorował prawdę (tzw. actual malice). To wysoka poprzeczka dla pozywających.
Jak to przełożyć na nasze dwie historie? W przypadku
- US Open („czapka”): zdanie „zabrał czapkę dziecku” opisuje fakt, jeśli wynika wprost z nagrania. Komentarz „to kradzież” jest już opinią/oceną tego faktu, o ile nie podszywa się pod nowe „fakty”, wciąż mieszczącą się w granicach legalnej krytyki.
- MLB („piłka”): publiczne wskazywanie konkretnego nazwiska jako sprawcy, kiedy tożsamość nie została potwierdzona, wykracza poza opinię. To ryzyko rozpowszechniania nieprawdy: w Polsce – naruszenia dóbr osobistych i ewentualnie zniesławienia; w USA – defamation, która przy dużym zasięgu potrafi mieć dotkliwe skutki.
Prosta zasada na co dzień: najpierw opisuj, co widać, dopiero potem dodaj, co myślisz – i jasno to oznacz. Taki porządek chroni debatę publiczną i ogranicza lub wyłącza Twoją odpowiedzialność prawną.
2. Czym jest „hejt” i kiedy staje się bezprawiem
„Hejt” to kalka z języka angielskiego oznaczająca nienawiść (hate). Kiedyś osoby się nią posługujące określano mianem nienawistników, obecnie hejterów. Hejt w języku potocznym oznacza złośliwe, napastliwe komentarze, ale w przepisach nie występuje. Prawo nie ściga „hejtu” jako takiego, tylko konkretne zachowania. W Polsce będą to przede wszystkim: zniewaga (obelgi i wulgaryzmy pod adresem osoby – art. 216 k.k.), zniesławienie (fałszywe twierdzenia o faktach, które poniżają – art. 212 k.k., z „tarczą” prawdy i interesu społecznego w art. 213 k.k.), a także groźby, uporczywe nękanie i inne formy przemocy słownej w sieci. Po stronie cywilnej dochodzą dobra osobiste (cześć, prywatność, wizerunek – art. 23–24 k.c.): ujawnienie adresu, miejsca pracy czy danych dziecka bez potrzeby (tzw. „doksowanie”) może naruszać te dobra, nawet jeśli to informacje prawdziwe.
W Stanach Zjednoczonych punkt wyjścia wyznacza Pierwsza Poprawka do Konstytucji. Chroni ona ostrą, nawet niesprawiedliwą opinię o sprawie publicznej, ale nie obejmuje prawdziwych gróźb, bezpośredniego podżegania do przemocy ani zniesławienia (fałszywych stwierdzeń o faktach dotyczących konkretnej osoby). Na tym wspólnym tle widać różnice między stanami, które są ważne dla praktyki.
W stanie Nowy Jork łatwiej obronić się przed „pozwem na uciszenie”, bo przepisy anti-SLAPP pozwalają wcześnie oddalić słabą sprawę i zasądzić koszty na rzecz pozwanego. Właśnie tu mieści się US Open: mocno sformułowana opinia oparta na nagraniu zwykle pozostaje legalna, natomiast groźby, zorganizowane nękanie czy wymuszanie usunięcia zgodnych z prawem wpisów, groźbą postępowania karnego, mogą same wypełniać znamiona przestępstw (np. coercion). W stanie Floryda ochrona debaty publicznej również istnieje, ale jest słabsza, za to częściej pojawia się obowiązek przedsądowego wezwania do sprostowania w sprawach przeciwko mediom i twórcom działającym „jak medium”. To szczególnie istotne przy sprawie MLB w Miami: największym problemem okazała się błędna identyfikacja kobiety z nagrania. To już nie „ostra opinia”, lecz fałszywe twierdzenie o faktach – klasyczny grunt dla odpowiedzialności za zniesławienie. Dodatkowo wszelkie „akcje” polegające na publikowaniu danych, zachęcaniu do telefonów do pracy czy wizyt pod domem, bardzo łatwo przekraczają linię legalności.
Warto pamiętać o jeszcze jednym rozróżnieniu: w USA łatwiej pociągnąć do odpowiedzialności autora wpisu niż platformę, bo serwisy korzystają z ochrony tzw. Section 230. W Unii Europejskiej z kolei działa akt o usługach cyfrowych: jeżeli trafiamy na treści bezprawne (np. groźby, doxxing, fałszywe „ustalenie tożsamości”), możemy je zgłosić przez narzędzie platformy, a ta powinna wydać uzasadnioną decyzję i umożliwić odwołanie.
Jak to się przekłada na nasze dwie historie? Po US Open w stanie Nowy Jork ostre komentarze oparte na nagraniu mieszczą się w granicach wolności słowa, ale groźby i nękanie już nie. Po meczu MLB w Miami w stanie Floryda najbardziej ryzykowne okazało się wskazywanie konkretnej osoby bez potwierdzenia – to typowe zniesławienie, które potrafi mieć dotkliwe skutki. Prosta praktyczna wskazówka brzmi więc: krytykuj zachowanie, nie „ustalaj” tożsamości; nie publikuj danych; nie wzywaj do nękania; koryguj błędy, gdy je dostrzeżesz. Taki standard służy debacie i jednocześnie trzyma nas po bezpiecznej stronie prawa – w Polsce, w stanie Nowy Jork i w stanie Floryda.
3. Akt o usługach cyfrowych – jak działa w tle sporów
W Unii Europejskiej spory o treści w Internecie porządkuje akt o usługach cyfrowych. To nie jest „magiczny guzik do kasowania postów”, ale zestaw zasad, do których muszą stosować się wszystkie platformy – od niewielkich forów dyskusyjnych po największe serwisy społecznościowe. W praktyce oznacza to dla użytkownika trzy podstawowe elementy.
Po pierwsze, każda platforma powinna zapewniać łatwy sposób zgłaszania treści, które uznajemy za bezprawne – zwykle w formie przycisku „zgłoś” albo prostego formularza.
Po drugie, gdy platforma podejmie decyzję, ma obowiązek uzasadnić ją: wyjaśnić, czy treść narusza prawo, jedynie regulamin, czy też może pozostać bez zmian.
Po trzecie, użytkownik ma prawo do odwołania. Najwięksi dostawcy muszą dodatkowo umożliwiać polubowne rozstrzyganie sporów i działać w sposób bardziej przejrzysty.
Warto podkreślić: akt o usługach cyfrowych nie daje nikomu prawa do prywatnej cenzury. Wprowadza jedynie uporządkowaną procedurę: zgłoszenie → ocena → decyzja z uzasadnieniem → odwołanie. A jeśli sprawa jest poważna, wciąż otwarta pozostaje droga sądowa, na przykład w ramach ochrony dóbr osobistych.
Jak to działa na przykładach „czapki” i „piłki”?
W sytuacji fałszywego wskazania osoby – jeśli wpis niesłusznie przypisuje sprawstwo konkretnej osobie, jak w przypadku zamieszania wokół meczu MLB – użytkownik może go zgłosić jako naruszenie dóbr osobistych. Platforma ma obowiązek rozpatrzyć takie zgłoszenie, uzasadnić swoją decyzję i umożliwić odwołanie.
Inaczej wygląda sprawa, gdy mamy do czynienia z ostrą opinią opartą na nagraniu. Stwierdzenie „zabrał czapkę dziecku” to opis faktu, który widać w materiale wideo. Komentarz „to kradzież” jest już oceną tego faktu. Taki wpis nie powinien być usuwany tylko dlatego, że komuś się nie podoba. Platforma sprawdzi jednak, czy treść nie narusza prawa (np. nie zawiera gróźb) ani regulaminu (np. nie ujawnia danych wrażliwych).
Jak korzystać z tych zasad w praktyce?
Najlepiej zgłaszać treści świadomie – podać link, zrobić zrzut ekranu i krótko wyjaśnić, dlaczego uznajemy, że coś jest bezprawne (np. błędne nazwisko, ujawnienie adresu). Trzeba następnie poczekać na odpowiedź platformy, która powinna napisać, co zrobiła i z jakiego powodu. Jeśli nie zgadzamy się z decyzją, możemy odwołać się w wewnętrznym systemie skarg, a w przypadku dużych serwisów także skorzystać z polubownego rozstrzygania sporów. Gdy stawką jest nasza reputacja albo bezpieczeństwo, warto rozważyć również drogę sądową. Należy jednak pamiętać, że nadużywanie narzędzi zgłoszeniowych (np. masowe, bezzasadne zgłoszenia) może skończyć się ograniczeniem naszego konta.
Akt o usługach cyfrowych wprowadza do sieci porządek i przejrzystość. Treści naprawdę szkodliwe – takie jak fałszywe identyfikacje, groźby czy ujawnianie adresów – powinny znikać. Natomiast rzetelne relacje i uczciwie zaznaczone opinie powinny pozostawać. Dzięki temu spory po incydentach takich jak na US Open czy podczas meczu MLB toczą się według jasnych reguł, a nie według siły emocji.
4. Dwie krótkie procedury decyzyjne
Zanim klikniemy „opublikuj”, dobrze jest na chwilę się zatrzymać i spojrzeć na własne słowa z dystansu. Internet rządzi się tymi samymi regułami co codzienne życie: najpierw warto pomyśleć, a dopiero potem mówić. Ta zasada obowiązuje zarówno wtedy, gdy sami komentujemy wydarzenia, jak i w sytuacji, gdy komentarze dotyczą nas.
Kiedy piszemy komentarz, podstawowe pytanie brzmi: czy opisujemy fakt, czy wyrażamy opinię. Jeśli przytaczamy coś, co widać na nagraniu, najlepiej trzymać się faktów i podać źródło. Jeśli materiał jest niepełny, ostrożniejsze sformułowania typu „na nagraniu wygląda, że…” pozwalają uniknąć zarzutu, że tworzymy nowe fakty. Kiedy zaś wypowiadamy ocenę, warto jasno to zaznaczyć. Słowa w rodzaju „to złodziej” brzmią jak kategoryczne stwierdzenie, choć w rzeczywistości są jedynie interpretacją. W Polsce takie sformułowania mogą prowadzić do zarzutu zniesławienia, a w Stanach Zjednoczonych różnica między faktem a opinią decyduje o tym, czy wypowiedź podlega ochronie Pierwszej Poprawki. Szczególną ostrożność należy zachować przy wskazywaniu osób. Ujawnienie nazwiska, adresu czy miejsca pracy bez pewności, że chodzi o właściwą osobę, może być naruszeniem dóbr osobistych, a w Europie dodatkowo złamaniem zasad ochrony danych osobowych. Najprostsza recepta to unikanie obelg i gróźb oraz gotowość do szybkiej korekty, gdy okaże się, że popełniliśmy błąd.
Sytuacja wygląda inaczej, gdy to my jesteśmy przedmiotem komentarzy. Wtedy pierwszym krokiem jest oddzielenie opinii od fałszywych stwierdzeń faktów. Jeżeli ktoś przypisuje nam czyn, którego nie popełniliśmy, mamy prawo reagować i domagać się usunięcia treści, a nawet ścigać ją prawnie. Jeśli natomiast ktoś formułuje ocenę, lepszą strategią bywa odpowiedź rzeczowa: sprostowanie, przedstawienie faktów, uzupełnienie kontekstu. W Unii Europejskiej można przy tym korzystać z procedur przewidzianych w akcie o usługach cyfrowych: zgłosić treść platformie, a ta musi uzasadnić decyzję i dać możliwość odwołania. Równolegle dostępna jest zawsze droga sądowa. W Stanach Zjednoczonych pamiętać trzeba, że mocna, nawet nieprzyjemna opinia bywa chroniona przez Pierwszą Poprawkę, a dodatkowo serwisy internetowe są chronione przez Section 230. To oznacza, że odpowiedzialność najczęściej spada na autora wpisu, a nie na platformę. W przypadku fałszywych stwierdzeń o faktach możliwy jest jednak pozew o zniesławienie (defamation).
W żadnym wypadku nie należy używać gróźb karnych jako środka nacisku – w rodzaju „usuń wpis, bo inaczej pójdziesz siedzieć”. W Polsce takie działanie może być potraktowane jako przestępstwo zmuszania, w Stanach Zjednoczonych bywa kwalifikowane jako coercion. Zamiast tego lepiej udokumentować treść, skorzystać z dostępnych procedur, przygotować merytoryczną odpowiedź, a jeśli sprawa jest poważna – zasięgnąć porady prawnika. To droga, która daje realne efekty i pozwala pozostać po bezpiecznej stronie prawa.
5. Jak to ma się do opisywanych spraw?
US Open (stan Nowy Jork). Skala krytyki po tym zdarzeniu była łatwa do przewidzenia: całe zajście zarejestrowały kamery, a emocje widzów rozgrzały sieć. Z punktu widzenia prawa najbezpieczniejsze były wpisy, które wiernie oddawały nagranie („zabrał czapkę dziecku”) i zawierały jasno sformułowaną opinię („to było nie fair”), bez obraźliwych epitetów czy gróźb. Próby uciszania takich rzetelnych komentarzy za pomocą straszenia odpowiedzialnością karną mogą jednak obrócić się przeciwko samemu autorowi gróźb. W stanie Nowy Jork takie zachowania bywają traktowane jak coercion, czyli forma przymuszania. Jeśli natomiast treść rzeczywiście przekracza granice prawa – na przykład zawiera groźby albo ujawnia adresy – wtedy można ją zgłosić platformie. W Unii Europejskiej dodatkowo działa procedura przewidziana w akcie o usługach cyfrowych, która pozwala sprawdzić legalność wpisu i uzyskać uzasadnioną decyzję wraz z możliwością odwołania.
MLB w Miami (stan Floryda). Ta sytuacja stała się przykładem, jak groźne może być błędne przypisanie tożsamości. Gdy internet „wskazuje” nie tę osobę, nie mamy już do czynienia z ostrą opinią, ale z fałszywym stwierdzeniem faktu wobec konkretnego człowieka. Skutki są bardzo realne. W Polsce taka osoba może domagać się ochrony swoich dóbr osobistych: usunięcia wpisu, przeprosin, a nawet zadośćuczynienia. W Stanach Zjednoczonych w grę wchodzi pozew o zniesławienie (defamation). Na Florydzie dodatkowo istnieje praktyczny wymóg: w sporach z mediami czy twórcami działającymi jak media często trzeba najpierw wysłać wezwanie do sprostowania. Szybka korekta błędu zmniejsza ryzyko i dla autora, i dla poszkodowanego.
Wspólna lekcja płynąca z obu wydarzeń jest prosta. Krytykujemy zachowanie, a nie „ustalamy” tożsamość bez pewności. Nie publikujemy danych osobowych – takich jak adres, miejsce pracy czy informacje o dzieciach. Nie wzywamy do nękania. A jeśli popełnimy błąd, to korygujemy go od razu. Ten standard chroni nie tylko poziom debaty publicznej, ale i nas samych – w Polsce, w stanie Nowy Jork i w stanie Floryda.
Niniejszy materiał ma charakter wyłącznie informacyjny i nie stanowi porady prawnej w konkretnej sprawie. W celu uzyskania porady prawnej należy skontaktować się z kancelarią. © 2025 Kancelaria.
[i] Digital Services Act.